Od śmierci Marianny w moim sercu pojawiła się sroga zima, która miała łagodnieć z każdym dniem nowego roku, ale los nie mógł na to pozwolić. Słońce przygrzewające zbyt mocno dawało złudną nadzieję na to, że śnieg stopnieje, a ja uwolnię się od chłodu dopadającego mnie z każdej możliwej strony.
Kiedy dobiegał kres żałoby, myślałam, że będzie lepiej, że musi być. Myliłam się. Po kilkunastu ciosach, z których próbowałam się pozbierać, przyszedł czas na cios, który rozbił mój świat na milion małych kawałków. Kolejne kłamstwa, obietnice, puste słowa... i pierścionek, którego nigdy nie założę. Rozstanie. Powrót do domu, który był cholernie trudny. Kolejna śmierć w rodzinie, wywołująca złość i niezrozumienie.
W ciągu ostatniego pół roku wydarzyło się zbyt wiele złego, pojawiło się zbyt wiele ran, wiele też zostało rozdrapanych. Wylało się zbyt wiele łez. Kropla, która przelała czarę goryczy, oddzieliła wszystko grubą kreską.
" - Jak się nazywa to uczucie w głowie, uczucie tęsknego żalu, że rzeczy są takie, jakie najwyraźniej są?
- Chyba smutek, panie."
Kiedyś poznacie wszystkie historie, dziś daję znak, że jestem i pamiętam.
Wrócę, obiecuję.