11 lipca 2015

Zmiany i pożegnania nie zawsze są dobre, czyli o tym jak świat wali się na łeb

Idą zmiany. Z tego co widzę, nie będą one dobre, ich zwiastun dotyka mnie już od tygodnia. Dziś jestem pewna, że gorzej się dzieje i dziać się będzie. Nadchodzi wielki czas pożegnań. Z miejscami, z ludźmi, których tak naprawdę nigdy nie było, z uczuciami, które mają dość walki w pojedynkę, prawdopodobnie i z tym miejscem, moim rajem, w którym znajduję ukojenie i wsparcie za każdym razem, gdy tego potrzebuję. Najgorzej jest żegnać się z wszystkim tym, co miało największy sens, ale czasem zdarzają się chwile, kiedy nie można inaczej. Kiedy trzeba powiedzieć dość, chociaż wcale się tego nie chce. Kiedy uświadamiasz sobie, że nikt nie docenia tego, co dajesz, że dajesz swoje serce, duszę, swoje najcenniejsze wartości, które zostają zdeptane i wyrzucone na dno morza.

W codziennym życiu to co najważniejsze nagle przestaje być ważne. A ja... romantyczna dusza, z wiarą o miłości jedynej i prawdziwej na całe życie nie mogę tego zrozumieć. Jak pośród rytualnych spraw każdego dnia, można zapomnieć o drugiej osobie, o uczuciu, którym ją się darzy, o szacunku, który jej się należy, o tym, że rzeczy materialne nie są ponadto co ma się w sercu. Poświęciłam wszystko, co mogłam poświęcić. Oddałam serce, tyle razy zranione, ale posklejane do kupy chciało wierzyć, że ktoś w nim zamieszka na zawsze. Oddałam duszę, w której nic się nie ukryje, w której goszczą największe tajemnice i najgorętsze rany, które potrafią wybuchnąć wielkim ogniem z niewielkiej nawet iskry. Oddałam też ciało, które kosztowało mnie najwięcej. Wszystkie moje zasady, wartości, tradycje rodzinne i religijne, wszystko to, co miałam najcenniejsze, poszło w ręce miłości. Wszystko to spadło na samo dno, a ja walczyłam z samą sobą, by pogodzić się z tym, co się stało. Ale tak naprawdę nigdy tego nie zaakceptowałam, zawsze ktoś mi o tym przypominał, zawsze ktoś mówił o moralności, o wierze, o zasadach, które złamałam z własnej woli. I bolało mnie serce, bo nie czułam się z tym dobrze. Teraz, gdy tracę tego, dla którego to zrobiłam, czuję się jeszcze gorzej, jak śmieć, na którego już nikt nigdy nie spojrzy, jak śmieć, który sam nie spojrzy na siebie, bo wstyd. Człowiek, któremu oddałam wszystko, miał być na zawsze, a ja z nikim innym nie będę w stanie przysięgać przez Bogiem. Możecie mnie wyśmiać, ale moja wiara jest mocna, mimo, że popełniłam wiele błędów, za które będę płacić do końca życia. Złamałam już tyle zasad, że nie chcę łamać więcej. Może najzwyczajniej w świecie nie zasługuję na szczęście u boku osoby, którą kocham? Może należy mi się kara za zbyt dobre serce i za swoją beznadziejność? Nikt nie chce mieć w swoim życiu nieudacznika, którym przecież jestem. Bo kimże innym mogę być? Ludzie mnie nie lubią, spotykam się z nimi, a oni o mnie zapominają, a ja nie mogę ich zmuszać do rozmów. Nie nadaję się do żadnej pracy, nigdzie mnie nie chcą, gdziekolwiek by to nie było. Moja miłość ma mnie za nic, rodzice we mnie wątpią, zostałam sama. Sama w tym prawdziwym świecie, pełnym barier, które muszę pokonywać w pojedynkę.

Los jest podły, ale nie mogę mu się przeciwstawić. Wrócę jako wrak człowieka, bo wrócę na pewno. Wrócę do miejsca, które jest moim domem, ale nie znajdę w nim wsparcia. Wrócę pełna wstydu i upokorzenia. Wrócę bez nadziei na lepsze jutro, wrócę z pustym sercem i duszą, bez uczuć i emocji. Zabiłam siebie tym, że nie byłam wystarczająca dla innych, że poświęciłam zbyt wiele, a oni i tak mają to za nic. Jeśli można umrzeć za życia, to ja właśnie to robię. Życie uchodzi ze mnie powoli, do ostatniej chwili trzeba widzieć ból, który pali od środka, trzeba się nim napawać, bez względu na to czy tego chcemy czy nie. Błędy będą mą nauczką do samego końca, nigdy się ich nie pozbyłam, nawet jeśli popełniałam je z miłości i wtedy wydawały się być usprawiedliwione. Ciągle były błędami, ale straciły na swej wielkości, przyćmiły je uczucia, którymi biło moje serce. Jestem skończoną idiotką i zasługuję na każdą możliwą karę. Nie trzymałam się tego, co trzymało moje życie na najwyższych stopniach wartości, upadłam na dno jak tonący statek na wielkim morzu nicości. Nie wrócę stamtąd, dopóki nie nauczę się pływać, możliwe, że nigdy to nie nastąpi. Jest źle i nie mam zamiaru tego ukrywać, nikt nie ma idealnego życia, można się cieszyć z cudzego nieszczęścia i powtarzać, że to było do przewidzenia. Niech tym, co tak uważają, język kołkiem stanie. Prościej być wszechwiedzącym i dawać rady, zapominając o swojej podłej egzystencji. Każdy ma problemy, ale łatwiej udawać, że ich nie ma i dopatrywać się ich u innych.

Znikam więc z każdego miejsca. Odchodzę z miasta, które kocham, moje serce zostało odrzucone, więc odchodzę od ludzi, których lubiłam i od miłości, która mnie odtrąca. Odchodzę od marzeń o rodzinie i przyjaźni. Kocie życie jest mi pisane, samotność nie jest taka straszna, jeśli jest przeznaczeniem. Odchodzę też z tego miejsca, nie potrafię dzielić się z Wami tylko bólem. Dziękuję, że byliście. Może jeszcze wrócę, ale póki co... nie ma innego wyjścia. Niech Wam się wiedzie lepiej niż mnie.