Czasem są takie dni, kiedy kompletnie siebie nie rozumiem. Nie rozumiem tego paradoksu. Czuję, że opadam w dół, oczy są moimi oczami, motyle chcą wracać, a nadal mam w sobie tyle sprzeczności. To takie frustrujące... patrzeć na siebie z boku i wciąż pozostać dla siebie zagadką. Człowieka poznaje się całe życie, ale poznać własne 'ja', zajrzeć w duszę i serce... to jak przeżyć wieczność. Nadal nic nie wiem na pewno, ale jedyne w czym pokładam nadzieję, to wiara, że wszystko będzie dobrze, że musi tak być, że nie ma możliwości, by było inaczej. Gwoli ścisłości, jestem szczęśliwa, jest dobrze, choć rzeczywistość czasem nie pozwala tak myśleć i nie wszystko do końca jest tak, jak powinno być. Po prostu chodzi o to, żeby było dobrze zawsze, nawet wtedy, gdy jest źle. Tak, wiem jak to brzmi, ale wszystko jest możliwe, nawet to.
Tymczasem motyle wróciły, tylko jakby trochę mniej niebieskie. Trzeba kolejny raz zamknąć bramę do tego chaosu myśli i pozwolić im na chwilę samotności. Wy też tak czasem macie? Że nie rozumiecie siebie samych i patrząc w lustro nie poznajecie osoby, którą widzicie w jego odbiciu?