Najdroższa Irino,
Dziś jest wyjątkowy dzień, bo są Twoje urodziny i imieniny - pełne, "trzydzieste" jak to stwierdziłaś, a Młody Gustaw powiedział: "tak, ciocia ma tyle lat, ile powiedziała". Tak więc, moja cudowna trzydziestko, życzę Ci wszystkiego co najlepsze. W przerwach od pisania tego listu wznosimy liczne toasty, drugi dzień z kolei, choć dziś intensywniej, wczoraj przecież nie było jak, zresztą sama wiesz. Aż dziwne, że niedzielnego popołudnia Marianna nie wróciła do wspomnień o dziadku i tragedii, która zdarzyła się równe 42 lata temu, dzień przed Twoimi osiemnastymi urodzinami. Los bywa okrutny, zwłaszcza dla tych, którzy niczym sobie na tę okrutność nie zasłużyli. Nie potrafię wyobrazić sobie bólu, którego wtedy doświadczyłaś, z którym musiałaś się zmagać, cierpienia, które odmieniło całe Twoje życie, które musiało przygotować Cię na kolejne trudne chwile. Nie potrafię wyobrazić sobie momentu, w którym dowiedziałaś się, że Twój tato zginął w wypadku kolejowym, wracając z pracy. Zginął, choć wcale nie powinien. Jemu jedynemu nie udało się wydostać z tej przewróconej i zmiażdżonej kolejki. Władzio nie miał żadnych szans. A Ty dowiedziałaś się o tym, gdy cieszyłaś się, że nazajutrz będziesz już pełnoletnia. Nie można mieć gorszego "prezentu" na urodziny niż ten! Mamo... Jesteś taka jak on, masz jego serce, duszę, charakter, cała jesteś jak on. Choć nigdy go nie poznałam i cholernie tego żałuję, to z opowieści wiem, że niczym się od niego nie różnisz. Ta dobroć, pracowitość, chęć pomocy każdemu, mimo wszystko, skromność, spokój i opanowanie, którym łagodzisz humory taty, cierpliwość i zrozumienie. Nie dziwię się, że wszyscy Cię uwielbiają. Potrafisz być bezpośrednia, to fakt, ale robisz to w taki sposób, że nikt nie ma Ci tego za złe, jesteś tak delikatna, tak łaskawa, tak wrażliwa. Czasem wolisz nie mówić nic, jeśli coś jest ponad Twoje siły, czasem się złościsz, bo masz powody, ale nawet z tą złością jesteś wspaniała.
Podziwiam Cię nad życie, nie ma dla mnie większego autorytetu niż Ty, dlatego Twoje wychowanie, zasady, wartości są jak moja druga skóra, której nie można zdjąć ani wymienić. Ba! Nawet nie chcę tego robić, bo to jedyne, co czyni mnie wartościowym człowiekiem i z czego jestem dumna. A że przy okazji to moje przekleństwo, to już inna sprawa. Za nic bardziej nie jestem Ci wdzięczna niż za to, co mi wpoiłaś, za wiarę, porządność, szacunek do samej siebie i innych, za pewność, że postępuję właściwie, nawet jeśli ludzie tego nie rozumieją, nawet jeśli społeczeństwo żyje inaczej, nawet jeśli z tego powodu miałabym zostać sama. Wiem, że to jest na wagę złota i traktuję to jak najcenniejszy w życiu skarb, bez względu na zdanie innych ludzi. Długo uczyłaś mnie jak żyć właściwie, ale nie poddałaś się, chociaż było tyle przeciwności i niepowodzeń. Twój upór jednak się opłacił. Zrobiłaś wszystko co mogłaś i zrobiłaś to najlepiej jak potrafisz, teraz to wiem, dlatego zawsze będę o tym pamiętać.
Kocham Cię za wszystko co dla mnie zrobiłaś i za wszystko, co robisz nadal. Żałuję, że kiedyś w Ciebie zwątpiłam, że zwątpiłam przez własną głupotę, przez nastoletnie zauroczenie, bo miłością, jak obie wiemy, nie można było tego nazwać. Wtedy prawie Cię straciłam, odwróciłam się od Ciebie, bo myślałam, że źle mnie wychowujesz. Przepraszam. Cieszę się, że w końcu jesteśmy przyjaciółkami, że zbudowałyśmy silną więź, której już nic i nikt nie zniszczy, że mogę porozmawiać z Tobą o wszystkim, że nadrabiamy stracony czas, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham Cię za to, że rozumiemy siebie nawzajem, że wybuchamy śmiechem w najmniej spodziewanym momencie, że rozmawiamy o pierdołach i te pierdoły są dla Ciebie ważne. Kocham Cię za to, że czasem się na mnie złościsz i krzyczysz, bo wiem, że Ci na mnie zależy nawet, jak się nie zgadzamy. Kocham Cię, chociaż tak rzadko to mówię, ale znasz mnie i wiesz, że jestem oszczędna w wyrażaniu uczuć, zresztą, mam to po Tobie. Jesteś cudowną kobietą i najlepszą matką. I właśnie za to najbardziej Cię kocham, Irino. Za to, że jesteś moją Mamą.
Życzę Ci dużo spokoju i zdrowia, bo ono jest przecież najważniejsze. Życzę Ci szczęścia i kolejnych 33 lat z tatą, życzę, byś była z nas dumna i nie musiała się za nas wstydzić, byś doczekała momentu, w którym będziesz teściową, a potem babcią. Życzę Ci spełnienia tych marzeń, których nie zdążyłaś spełnić i tych, które są jeszcze świeże, a na pewno je masz. Życzę Ci samych wspaniałych chwil, dużo uśmiechu, wiary w ludzi, byś nigdy nie straciła tej dobroci, którą w sobie posiadasz i radości, która czyni każdy dzień szczęśliwym. Życzę Ci, byś nigdy się nie zmieniała. Zresztą, Ty już wiesz, czego Ci jeszcze życzę w tym szczególnym dniu. I obiecuję, że pewnego dnia zabiorę Cię w góry. Jesteś moim mistrzem i zasługujesz na więcej niż gwiazdkę z nieba. Wszystkiego najlepszego!
20 października 2014
6 października 2014
W nocy, gdy gwiazdy spadają
Pod koniec września wybrałyśmy się nad wodę, przecież mamy teraz taki całkiem niezły zalew z molo. Prawie jak nad morzem. To najlepsza atrakcja, jaką można było stworzyć w mieście, w którym więcej można usłyszeć niż zobaczyć. Więc wybrałyśmy się tak w środku tygodnia, wieczorem, z desperadosami w promocji zamiast niedawno polubionego nowego wina. Niebo było piękne, pełne gwiazd, można się zakochać, nie tylko w tym widoku. Zaczynam wątpić, że wiosna to najlepszy czas dla zakochanych (choć z mojej strony brzmi to trochę cynicznie, uczucie rozkwitło mi właśnie o tej porze). Jesienią też wszystko kwitnie! Tylko trochę inaczej, ale jednak.
Kiedy AR zajęta była otwieraniem butelki, moje oczy zobaczyły coś, czego już od dawna nie spodziewałam się ujrzeć.
- Spadająca gwiazda! Tam, patrz, odwróć się! - szturchnęłam ją z nadzieją, że zdąży zauważyć.
- Gdzie? Nie widzę... pomyśl życzenie, tylko szybko! Że też ja tego nie widziałam. Pomyślałaś? To dobrze, niech się spełni.
- Niech się spełni... - powtórzyłam za nią niczym echo, po czym dodałam:
- Może jeszcze jakaś spadnie.
Po tych słowach zorientowałam się, że wciąż mam nieotwartego desperadosa, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu otwieracza z czerwonym królikiem, który kupiłam specjalnie, by podczas spotkań nie głowić się jak otworzyć piwo w inny sposób niż zębami. Zaglądałam do niej zupełnie bez sensu, bo po ciemku to raczej nic nie da się zobaczyć. W tej chwili przyjaciółka z entuzjazmem krzyknęła:
- Anja, spadła!
- Ale co? - zapytałam wciąż skupiając się na poszukiwaniach.
- No gwiazda! Nie widziałaś? Przed nami! - wskazała palcem.
- Nie widziałam. Ale teraz jest sprawiedliwie, nam obu spadły, teraz niech się spełniają.
Miałam życzenie może banalne, zwyczajne, nie warte proszenia, ale przyszło mi do głowy jako pierwsze, dotyczy najważniejszych rzeczy w życiu, o które tyle się modlę i które wiele dla mnie znaczą. W tej prośbie zawarłam trzy kwestie, które mają swoje źródło w tym samym miejscu. I przede wszystkim jeszcze do końca roku okaże się, czy jedna z nich się spełni czy też nie, więc długo czekać nie będę. A ostatnie dni sprawiły, że nabrałam nadziei na to, że będzie tak, jak chcę, że moje lęki opadną z sił i tym samym oddadzą mi przysługę. Bo szczerze mówiąc mam już ich serdecznie dość.
Kiedyś mocno wierzyłam w moc spadających gwiazd, ale to było zanim dotarło do mnie, że nie warto brać tego na serio i zanim dowiedziałam się, że to meteoryty, które spadły wiele lat świetlnych temu i gdy je widzimy, są po prostu przeszłością. Fakt, że żadne z nich nigdy się nie spełniło (a przynajmniej nie pamiętam) sprawił, że łatwiej przyjęłam do wiadomości nowinkę o meteorytach. Jednak mimo wszystko, nadal kocham patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Nic nie jest w stanie tego zmienić. I gdy cudem ujrzałam przeszłość zmarłej gwiazdy, to nie obudziła się we mnie wiara, ale odruchowo pomyślałam życzenie jak podczas zdmuchiwania świeczek z urodzinowego tortu. Dla mnie to widok zapierający dech, zdarzający się raz na milion. Nie do opisania. Takie nic, co? Ale za to jakie piękne nic. Ostatnio wszystko jest niczym miód na moje serce, daje radość, dzięki której chętniej budzę się każdego dnia. A o to właśnie chodzi, żeby cieszyć się drobnostkami. Bez tego te większe nie przyniosą żadnej satysfakcji na dłuższą metę, wypalą się i znikną, zupełnie jak te spadające gwiazdy.
Kiedy AR zajęta była otwieraniem butelki, moje oczy zobaczyły coś, czego już od dawna nie spodziewałam się ujrzeć.
- Spadająca gwiazda! Tam, patrz, odwróć się! - szturchnęłam ją z nadzieją, że zdąży zauważyć.
- Gdzie? Nie widzę... pomyśl życzenie, tylko szybko! Że też ja tego nie widziałam. Pomyślałaś? To dobrze, niech się spełni.
- Niech się spełni... - powtórzyłam za nią niczym echo, po czym dodałam:
- Może jeszcze jakaś spadnie.
Po tych słowach zorientowałam się, że wciąż mam nieotwartego desperadosa, zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu otwieracza z czerwonym królikiem, który kupiłam specjalnie, by podczas spotkań nie głowić się jak otworzyć piwo w inny sposób niż zębami. Zaglądałam do niej zupełnie bez sensu, bo po ciemku to raczej nic nie da się zobaczyć. W tej chwili przyjaciółka z entuzjazmem krzyknęła:
- Anja, spadła!
- Ale co? - zapytałam wciąż skupiając się na poszukiwaniach.
- No gwiazda! Nie widziałaś? Przed nami! - wskazała palcem.
- Nie widziałam. Ale teraz jest sprawiedliwie, nam obu spadły, teraz niech się spełniają.
Miałam życzenie może banalne, zwyczajne, nie warte proszenia, ale przyszło mi do głowy jako pierwsze, dotyczy najważniejszych rzeczy w życiu, o które tyle się modlę i które wiele dla mnie znaczą. W tej prośbie zawarłam trzy kwestie, które mają swoje źródło w tym samym miejscu. I przede wszystkim jeszcze do końca roku okaże się, czy jedna z nich się spełni czy też nie, więc długo czekać nie będę. A ostatnie dni sprawiły, że nabrałam nadziei na to, że będzie tak, jak chcę, że moje lęki opadną z sił i tym samym oddadzą mi przysługę. Bo szczerze mówiąc mam już ich serdecznie dość.
Kiedyś mocno wierzyłam w moc spadających gwiazd, ale to było zanim dotarło do mnie, że nie warto brać tego na serio i zanim dowiedziałam się, że to meteoryty, które spadły wiele lat świetlnych temu i gdy je widzimy, są po prostu przeszłością. Fakt, że żadne z nich nigdy się nie spełniło (a przynajmniej nie pamiętam) sprawił, że łatwiej przyjęłam do wiadomości nowinkę o meteorytach. Jednak mimo wszystko, nadal kocham patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Nic nie jest w stanie tego zmienić. I gdy cudem ujrzałam przeszłość zmarłej gwiazdy, to nie obudziła się we mnie wiara, ale odruchowo pomyślałam życzenie jak podczas zdmuchiwania świeczek z urodzinowego tortu. Dla mnie to widok zapierający dech, zdarzający się raz na milion. Nie do opisania. Takie nic, co? Ale za to jakie piękne nic. Ostatnio wszystko jest niczym miód na moje serce, daje radość, dzięki której chętniej budzę się każdego dnia. A o to właśnie chodzi, żeby cieszyć się drobnostkami. Bez tego te większe nie przyniosą żadnej satysfakcji na dłuższą metę, wypalą się i znikną, zupełnie jak te spadające gwiazdy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)