24 stycznia 2015

"nawet kiedy czasy były złe, echo niosło hen dobroduszny śmiech"

Po emocjonalnej bitwie w duszy w końcu zapanował spokój. Spokój, który przechwyciłam z domowego ogniska i wielu pokrzepiających słów Iriny. Spokój, który próbowałam łapać też w bezsennych nocach, spędzanych na refleksjach ostatnich dni. Spokój, z którym w niedzielne popołudnie wrócę do Krakowa.

Wrócę do miasta, które przecież mnie nie rozczarowało, jedynie moje wyobrażenia w połączeniu z listopadowym zapachem sprawiły, że wszystko mnie przerosło. I fakt, że zostałam z tym sama, dodał oliwy do ognia. A ja, jak ten krakowski hejnał, trąbię na cztery strony świata, że kocham to miasto, zawsze i na zawsze, bez względu na to, co mnie tam spotyka. W gruncie rzeczy nie spotkało mnie nic złego, samotność to uczucie mijające prędzej czy później, jak każde inne, uczucie, które też jest potrzebne i kształtuje nasze "jutro". Miejsce pobytu niewiele ma do tego w moim przypadku. Więc Kraków to po prostu skarbnica dobrych wspomnień... niezliczonej ilości wspomnień. To tam odebrałam z dworca moją Asię po raz pierwszy kilka lat temu, tam jeździłam na domówki do AR i siedziałam na rynku nocą pijąc czerwone wino, tam zwiedzałam Wawel z Asią, Gwiazdką i Holly, tam spacerowałam po bulwarach z Gemini, tam umówiłam się na rynku ze Strzelcem na pierwsze spotkanie, tam poznałam Lusię pewnego listopadowego dnia, tam w końcu przytuliłam Szkę, tam spędzałam weekendy w szkole, tam uczyłam się jeździć i tam miałam egzamin na prawo jazdy, tam kilka razy witałam nowy rok, tam przeprowadzałam trudne i dramatyczne rozmowy, i wylewałam łzy z Prince'm - pierwszym chłopakiem, tam jeździłam na większość szkolnych wycieczek, tam odbywałam pierwsze dni otwarte uczelni, akurat padło na Uniwersytet Rolniczy, naprzeciw którego teraz mieszkam. Tam wyprowadziłam się po raz pierwszy. Tam zdarzały się moje małe cuda i jestem pewna, że zdarzy się ich jeszcze więcej. Tam, w Krakowie, nigdzie indziej.


"Kraków ukochanym moim miastem jest
Tu przedziwne rzeczy dzieją się 

Ratuszowy zegar prawie zawsze chodzi źle
Nikt tu czasem nie przejmuje się
Nawet kiedy czasy były złe
Echo niosło hen dobroduszny śmiech 

W razie czego dla każdego Rynek domem jest
W gąszczu ulic, w tłumie zgubisz się
No i bardzo ważną rzeczą jest
Unikalny mikroklimat ludzkich serc, ludzkich serc

Wracam do miejsca, za którym zdążyłam się stęsknić. Wracam do ramion, których ciepła mi brakuje. Wracam do ukochanego mężczyzny, z którym  mam nadzieję pozbyć się kurzu spod dywanu, który tam zamietliśmy w ostatnim czasie. Wracam z nadzieją, spokojem i dystansem do życia. Wracam z dobrem, które wyszło przed szereg tych negatywnych emocji, dopadających mnie często od jakiegoś czasu. Wracam z uczuciami, których mi brakowało, które zagubiły się w tym, co było nowe, co wymagało oswojenia, przyzwyczajenia i zrozumienia. Wracam do miejsca, w którym wciąż muszę walczyć, ale wracam z większą świadomością, wracam z siłą, której nie mogłam odnaleźć, wracam z mądrością, która pomoże mi w ciężkich chwilach, mimo narwania, stresu i egoizmu, który nigdy nie znika, który jest moją nieodłączną częścią jak na zodiakalnego lwa przystało. Lwa, który myśląc o innych, myśli też o sobie, czasem aż za bardzo. Wracam i mam nadzieję, że będzie lepiej, po prostu.

(wracam też do takiego widoku z okna)




Wracam do Krakowa, miasta zakochanych, miasta magii i niepowtarzalności, miasta wyjątkowości. Miasta, w którym pomimo tłumu ludzi i zabiegania, można odnaleźć siebie, w którym można zatrzymać się na chwilę i zapomnieć o tym, co dręczy. W którym można odetchnąć, w którym można znaleźć jakiś sens, w którym można znaleźć siebie, mimo wszystko. W którym można zgromadzić jeszcze więcej wspomnień, ogrzewających zmarznięte serce.

"Lepszy, spokojniejszy dzień tu możesz mieć..."

18 stycznia 2015

Home, sweet home

Dni stają się coraz dłuższe, zapowiadają zbliżającą się powoli wiosnę. Zakończył się jeden rok, a rozpoczął kolejny... jak granica, która wyznacza czas. Czas, którego podobno nie ma. Tak więc, zakończył się kolejny rok życia w moim miasteczku, a rozpoczął w Krakowie.

Zawsze marzyłam o tym, by kiedyś zamieszkać w mieście królów, zawsze zazdrościłam koleżankom, że już tam są, że się usamodzielniły, że mają swoje własne życie, że z niego korzystają, że są szczęśliwe. Kiedy trafiła się okazja, myślałam, że będę mieć podobnie. Jak bardzo się myliłam... nie usamodzielniłam się, jakkolwiek by to nie brzmiało, wciąż nie jestem niezależna finansowo. Mam swoje życie, ale z niego nie korzystam. Będąc w domu czułam się bardzo samotnie, mimo, iż nie byłam sama. Miałam rodzinę, chłopaka, przyjaciół, ale tylko z tymi pierwszymi widywałam się najczęściej. Teraz jestem w Krakowie i wciąż czuję się samotna. Teraz częściej widuję się z chłopakiem niż z rodzicami, ale to niczego nie zmienia, tak naprawdę. Bo nie wystarczy kogoś widywać, by nie czuć się samotnie, czyż nie? A przyjaciele... widuję się z nimi tak samo rzadko jak wcześniej, mimo, że teraz mamy możliwość spotkania się w każdej chwili. Tak więc mieszkam w Krakowie i chodzę na samotne spacery. Na spacery, które wywołują u mnie dużo smutku. Bo co z tego, że mogę wyjść kiedy chcę i gdzie chcę, jeśli nie mam z kim? Niczym nie różni się to od tego, co miałam mieszkając w domu. Kraków mnie nie uszczęśliwia tak, jak powinien. Jest dobrze, ale to pojęcie bardzo względne. Poza miejscem zamieszkania nic się nie zmieniło, serio.


"Tak daleko od bliskich śnię mój sen o szczęściu,
które nie nadchodzi, które się nie spełni

Co z tego że jestem tu gdzie kiedyś być marzyłem,
jeśli wszystko co dziś mam to praca ponad siły"

Nie chciałam spędzać samotnego weekendu w Krakowie, więc w piątek przyjechałam do domu na kilka dni. Poczułam taki spokój w sercu, którego nie jestem w stanie opisać, i radość, że jestem w miejscu, w którym nie muszę udawać, w którym nie muszę niczego się wstydzić, niczego bać, w którym czuję się swobodnie. W miejscu, w którym jestem ważna i kochana. Nigdzie indziej nie ma takiego miejsca. Wcześniej nie czułam tego będąc w domu, bo lgnęłam do znajomych, do ludzi, z którymi mogę porozmawiać o wszystkim, z którymi mogę się napić i zabawić. Zapomniałam o tym, że rodzina też potrafi to dać, mimo, że nie w stu procentach, ale potrafi. Przedwczorajsza rozmowa z Iriną uświadomiła mi, jak bardzo potrzebuję szczerej rozmowy, takiej od serca, bez żadnych tajemnic. Rozmowa z bratem pokazała mi, że jestem dla niego ważna, a jego słowa "brakowało mi Ciebie, wiesz?" rozwaliły moje serce na kawałki. Kocham ich z całej duszy. Kocham moją mamę za to, że jako jedyna zawsze ma dla mnie czas, mimo obowiązków i braku tego czasu nieraz. Kocham brata za to, że nie ukrywa swoich uczuć i potrafi mi powiedzieć, że mnie lubi albo że tęskni, że potrafi powiedzieć mi coś miłego, zwłaszcza wtedy, gdy tego najbardziej potrzebuję. Nikt inny tego nie potrafi... I wiecie? Najchętniej odwlekałabym powrót do Krakowa, a wracam we wtorek. Mimo, że kocham to miasto, to nie mogę czuć się w nim w pełni szczęśliwa. Nie wszyscy wiedzą, że trzeba być a nie bywać. Że trzeba rozmawiać, a nie mówić. Że trzeba się spotykać, a nie tylko umawiać. Że trzeba robić to, co się chce, a nie tylko chcieć.

To nie tak, że doznałam wielkiego rozczarowania, że moje wyobrażenia różnią się od rzeczywistości. Nic z tych rzeczy. Cieszę się z przeprowadzki do miasta, w którym jestem zakochana, z tego, że mam u boku ukochaną osobę, z tego, że radzę sobie sama na tyle, na ile mogę. Cieszę się z tego, że w każdej chwili mogę wyjść i że mam dokąd pójść. Pierwsze dni były naprawdę wspaniałe, mimo, że trudno przychodziło mi oswojenie się z tą zmianą. Spotkaliśmy się z AR i Wandalem, mieliśmy nieplanowany wypad do kina, a nawet spontanicznego sylwestra po sylwestrze, jako rekompensata za to, że tego oficjalnego spędziliśmy osobno, spotkałam się z dawno niewidzianą koleżanką ze studium, która mieszka za granicą. Tak, to dało mi pewną motywację, siłę i wiarę w to, że faktycznie ruszyłam do przodu. Ale później trochę się zmieniło. Nie chodzi mi o to, że codziennie powinnam się z kimś spotykać, gdzieś wyjść, ale że mogłabym mieć świadomość, że w każdej chwili mogę zadzwonić do znajomych i umówić się, chociażby, na spacer. Szukanie pracy nie zajmuje mi 24h siedem dni w tygodniu, więc mam dużo wolnego czasu, zwłaszcza, gdy zostaję sama w mieszkaniu. Jednak spotykam się ze słowami: "po sesji na pewno się spotkamy", "będę w Krakowie za miesiąc to cię odwiedzę", "w tym tygodniu nie dam rady", co potrafi podciąć skrzydła. A ja potrzebuję ludzi, potrzebuję rozmowy, potrzebuję towarzystwa, tak po prostu, mimo, że jestem typowym odludkiem społecznym.

Tak więc przed przyjazdem do domu nie miałam najlepszego nastroju. Coś zaczęło niszczyć moje przyzwyczajenie się do nowego życia i ustabilizowane uczucia. Dlatego Kraków trochę mnie zmęczył, dlatego w nim znalazłam najwięcej negatywnych działań i na nim postanowiłam się wyżyć. Ale nie było to całkiem bezpodstawne, jak widać, może tylko trochę wyolbrzymiłam całą sprawę. Ostatecznie w znajomych kątach znalazłam spokój, którego tak bardzo potrzebowałam, i wykorzystam go do ostatniej minuty mojego pobytu. Bo wiecie... pachnie mi listopadem, ten zapach wraca, ale nie we wspomnieniach. On jest prawdziwy, teraźniejszy, obecny. Znów. Jest tak intensywny, że boję się, że historia zatoczy koło. Przez to właśnie czuję się jeszcze bardziej samotna niż zwykle. Ale przecież jest dobrze, więc czym się martwić?

DOPISEK 20/01/2015
Dziś miałam wrócić do Krakowa, jednak plany trochę się zmieniły. I szczerze, nie mam pojęcia, kiedy wrócę, każdy mnie o to pyta, a ja myślę tylko: "dajcie spokój, wrócę, kiedy wrócę, nie wiem znaczy nie wiem". Świadomie to odwlekam z nadzieją, że opanuję to, co mnie męczy, ale doskonale wiem, że tak się nie stanie. Dlatego chłonę spokój, który panuje w moim domu, chłonę wszystko, co dobre i ciepłe, żeby zagłuszyło listopadowe emocje, choć to też nie najlepszy sposób, wiem. Ale w tym momencie nie znam lepszego i taki musi mi wystarczyć.

8 stycznia 2015

Metaphor

Kiedy widzimy więcej niż tylko patrząc, kiedy brak słów mówi więcej niż słowa, kiedy nic czuć bardziej niż coś. Kiedy czytając między wierszami możemy zobaczyć gwiazdy za dnia. Ot, taka metafora, z którą rozpoczynam dzień i kreślę nią ślad w tym miejscu.

"wargi mnie bolą z niepocałowania,
zresztą nie tylko wargi,
bolą oczy z niepatrzenia,
i dłonie, i opuszki palców bolą też,
siedem przeklętych dni, co tydzień."


Urszula Kozioł

PS. Nie szukajcie więcej ponadto co macie, więcej nie znajdziecie.