Wczoraj w kościele zachciało mi się płakać tak, jak dziecku zachciewa się cukierka. Chociaż za każdym razem, gdy jestem na mszy, oczy zachodzą łzami. W ostatnich latach ciężko było mnie zaciągnąć do kościoła, gdy już chodziłam, to pod przymusem, ale od kilku miesięcy tego przymusu nie ma, idę, bo chcę iść, bo mam taką potrzebę, bo odsunięcie się od Boga osłabiło moją wiarę, a wiara jak nic jest mi niezbędna do życia. Chodząc, mam nadzieję, że Bóg spełni prośby, jakie do niego zanoszę. Proszę go, by mój związek przetrwał, proszę pełna obaw i lęku, bo nie można mieć człowieka na własność. Proszę też o zdrowie i szczęście dla rodziny i przyjaciół, a jedyne o co proszę dla siebie, to o ten związek właśnie, jakby był moim przeznaczeniem (biorąc pod uwagę okoliczności, wszystkie lata i przebieg naszej znajomości, zanim spotkaliśmy się po raz pierwszy, mogę stwierdzić, że w tym przeznaczeniu coś jest).
Wstając dziś w ten poniedziałkowy ranek, a właściwie w poniedziałkowe przedpołudnie, bo godzina była 11, czułam, że będzie źle. Zacznijmy od tego, że bardziej niż zwykle nie chciało mi się wstać, ledwo się zwlekłam i to określenie pasuje idealnie. Więc zanim zdążyłam się zwlec z łóżka, zanim oczy zdążyłam całkiem otworzyć, to brat zrobił mi wojnę o nic (a mówi się, że tylko kobiety tak potrafią), jakbym mu co najmniej całe jedzenie z lodówki zjadła. Cóż, chyba pierwszą nogą, którą postawił na podłodze, była lewa. Wojna ta powtarzała się co jakiś czas i pewnie się powtórzy, bo dzień jeszcze trwa. Oczywiście wciąż chodziło o nic albo o nic nie chodziło, zwał jak zwał. Tak się zaczęło... automatycznie wróciły do mnie niedzielne emocje, które dusiłam w sobie jak mogłam przed P., tłumacząc mu, że wszystko u mnie w porządku, żeby sobie tym głowy nie zawracał i cieszył się z mistrzostwa naszych siatkarzy, którym kibicował za nas dwoje, bo ja postanowiłam zabrać się za czytanie książki, o której marzyłam od dawna i chyba cudem udało mi się ją mieć w posiadaniu. Jednak on uparcie twierdził, że jest inaczej, że na pewno coś jest nie tak. Całe szczęście, że ten spór o moje samopoczucie nie miał miejsca twarzą w twarz, bo oczy moje kłamać nie potrafią (podobno). Ale co niby miałabym mu powiedzieć, skoro sama nie byłam w stanie tego zdefiniować?
Wracając do poniedziałku... w domu panował wisielczy nastrój, nie wiedziałam, że może tak szybko się rozprzestrzeniać. Gdy wszyscy domownicy (poza 90-letnią babcią Marianną, która nie miewa nastrojów, czasem tylko strzeli focha) mają zły dzień to znaczy, że jest naprawdę źle. Ze swoimi humorami nie mogę wytrzymać, a co dopiero z humorami czwórki innych osób. Tak więc, gdy zostałam sama, dałam upust emocjom i poryczałam się jak dziecko, siarczyście kląć po nosem, zdecydowanie nie jak dziecko. Szybko się ogarnęłam, bo niespodziewanie dopadła mnie wena i musiałam zrobić z niej pożytek, a niewykorzystana boli najbardziej. Pomyślałam "po południu pójdę się wyładować, zabiorę zeszyt, poczuję się lepiej". Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wzięłam zeszyt, książkę (zupełnie nie wiem po co, nie miałam zamiaru jej czytać, ale nie rozstaję się z nią ani na chwilę, może dlatego), aparat i papierosy. W mokrych włosach i dresie, wymknęłam się niepostrzeżenie na pole (tak się właśnie u nas na południu mówi, ale w tym wypadku znaczenie było dosłowne) i od razu poczułam zimne, wilgotne od deszczu powietrze, wymamrotałam, że "piździ jak w kieleckim" (jakże by inaczej). Poczułam się trochę jak zbieg, który ucieka z celi, by zasmakować trochę wolności. Ale tyle chciałam z siebie wyrzucić, chciałam tą wolność odnaleźć w duszy, chciałam wykrzyczeć, że chcę się wyprowadzić, że mam dość bezskutecznego szukania pracy od prawie roku, że drżę ze strachu o swój związek, że skończy się zanim zacznie nowy rok (nie pytajcie skąd te obawy, zostały mi z przeszłości, jestem przewrażliwiona na tym punkcie). Chciałam wyrzucić, jak bardzo to wszystko mnie przerasta, ale teraz wydaje mi się to takie bez znaczenia. Bo w pewnych sprawach wiem, że mam rację, co do reszty wiem, że nie powinnam się poddawać, ale w takie dni, jak ten, nie chcę tego słuchać. Chciałabym, żeby ktoś mnie przytulił, tak po prostu, posiedział w milczeniu a później poszedł ze mną na piwo. Żeby to było teraz, w tym momencie, w ten brzydki poniedziałkowy wieczór, a nie jutro czy za tydzień.
"Jestem tu, niewolnik wspomnień,
Czy ktoś mi pomoże?
Nie słyszysz jak cię wołam?
Czy przyszedłeś mnie zabrać?
(...)
Potrzebuję cię do wsparcia
We wszystkich smutkach,
Które żyją we mnie."
Czy ktoś mi pomoże?
Nie słyszysz jak cię wołam?
Czy przyszedłeś mnie zabrać?
(...)
Potrzebuję cię do wsparcia
We wszystkich smutkach,
Które żyją we mnie."
Poszłam więc za dom, między podwórkiem a polem stoi ogrodzenie, oparłam się o nie i patrzyłam przed siebie. Patrzyłam na okna sąsiadów, którzy mieszkają za tym naszym polem, sąsiadów, których nie lubimy nie bez powodu, ale to już inna historia. Patrzyłam na zachmurzone niebo i poczułam pustkę, jakby nie było we mnie tych wszystkich uczuć. Nawet to, co chciałam napisać, gdzieś się ulotniło. Dobrze, że wróciło i mogę o tym opowiedzieć. Zjechałam plecami po odgrodzeniu, zatrzymałam się w przysiadzie, jak to fachowo nazywają wuefiści, żeby czasem nie usiąść na mokrej od deszczu trawie. Przysiadłam tak na dłuższą chwilę w bezruchu, czekałam nie wiadomo na co i gapiłam się dalej przed siebie, jakby od tego zależała moja przyszłość. "(...) patrzyła w siną dal. Z drugiej strony sina dal patrzyła na Juliannę."
W końcu zapaliłam, choć przypuszczałam, że w tym roku uda mi się nie zapalić ani jednego. Bo ja z reguły nie palę. Ostatni raz zdarzyło mi się to rok temu latem i wtedy wypaliłam max. 4 sztuki i były to jedyne 4 sztuki na cały zeszły rok. Kiedyś paliłam bardzo dużo, głównie podczas imprez i wypadów ze znajomymi, które wtenczas były nieodłączną i regularną częścią mojej egzystencji. Ale to nie tak, że byłam nałogowym palaczem, bo nie byłam. Nie miałam sytuacji, kiedy chciałam zapalić, a nie mogłam i trafiał mnie szlag. Nie, nic z tych rzeczy. Jak nie mogłam, to nie paliłam, bo nie chciałam. I już. Później okazji do palenia było coraz mniej (to znaczy coraz mniej imprez), a jak okazja się pojawiała, to nie miałam chęci. Znajomi też rzucili, więc temat sam się zakończył. Tak w ogóle miałam chyba tylko 3 paczki przez cały ten czas. Ostatnią pożyczyłam (oczywiście w tajemnicy) na wieczne nieoddanie od wujka, który jechał do córki za granicę i wiózł jej kilkadziesiąt opakowań LD, jedno mniej nie zrobiło mu żadnej różnicy. Było to dokładnie wiosną 2013 roku, a paczkę mam do dzisiaj. I właśnie z tej paczki wypaliłam dziś przedostatniego papierosa. Nie poczułam żadnej ulgi, ale w pewnym sensie odreagowałam. Zapisałam parę zdań w zeszycie i wróciłam do domu.
Teraz jestem spokojniejsza, może dlatego, że o tym piszę i mam wrażenie, jakby kamień spadł mi z serca. Co prawda, poniedziałek jeszcze trwa, trochę tych emocji wciąż we mnie siedzi i w każdej chwili mogę potrzebować chusteczki, bo dosłownie wszystko jest dziś w stanie wywołać u mnie płacz, ale czuję się o niebo lepiej niż rano. A to jest chyba w tym momencie najważniejsze.
dobrze czasem urwać się na moment samotnie, powdychać świeże powietrze, pogapić się w niebo. wtedy człowiek od razu lepiej się czuje ;) jak mnie dopadną jakieś myśli, to notuję na telefonie. ha! ja też tak "paliłam-nie paliłam", dopóki nie zaczęłam pracować. na przerwy z papierosem, przed pracą z papierosem... bo to wypełnia czas
OdpowiedzUsuńPewnie, że tak, to niby nic, a potrafi pomóc :) ja też notuję na telefonie, zwłaszcza w nocy :D
Usuńja tylko na imprezach, poza nimi mnie nie ciągnęło w ogóle... tego ostatniego papierosa to pewnie znów za rok wypalę, bo i tak jest w kiepskim stanie. Albo komuś odstąpię :P I teraz nie możesz rzucić?
W nocy największy natłok myśli!
UsuńZostaw sobie na gorszy dzień ;D hmm, nie że nie mogę rzucić bo nie odczuwam potrzeby palenia. Po prostu wypełnia mi pięciominutowe przerwy, albo tak jak Ty jak piję to palę. W domu na przykład w ogóle nie wychodzę na papierosa, bo nikt u mnie nie pali, to tym bardziej jakoś nie mam "chęci". Za to mój chłopak pali jak smok i ciężko go przekonać, żeby ograniczył. Kiedyś to było łatwiejsze, robiliśmy sobie przerwy od palenia i wgl, a teraz bym wyszła na hipokrytkę :p
Dokładnie! Opędzić się od nich nie można czasami.
UsuńTak zrobię chyba :D Rozumiem... ale to dobrze, że nie masz aż tak wielkiej potrzeby palenia, to jest plus :) Mój chłopak też pali, może nie jest smok, ale nie lubię jak pali przy mnie. Na początku mi to nie przeszkadzało, bo mi to w sumie wszystko jedno, ale później zaczęłam mu mówić, żeby trochę ograniczył, więc pyta "po co? przecież Ci to nie przeszkadzało, a teraz zaczęło?", no i masz Ci los :P więc w pewnym sensie Cię rozumiem :D
Zdaje się, że jak pierwszy raz odwiedziłam Twój blog to o tym pisałyśmy!
Usuńfaceci... jak kocha, to i kwiaty przyniesie, ale palenia dla kobiety nie rzuci -.-
Też mi się tak wydaje... cóż, to temat rzeka :)
UsuńCzasem to nawet kwiatów w ogóle nie przyniesie ;p no tak, rzucenie palenia to poświęcenie nie na ich siły :)
Po prostu...są takie dni. Złe poniedziałki, złe niedziele. Sam trochę mam dzisiaj taki i hm...szukając ucieczki możemy się nieźle poranić. Jak przestraszone zwierzęta, tak często mi się wydawało. Więc może nie warto nieraz uciekać w pewne rzeczy. Może warto przeczekać po prostu, albo stawić im czoła? Ale wiem, jesteśmy po prostu ludźmi, potrzebujemy czasem najdziwniejszych sposbów by odreagować, szukamy po omacku i chwytamy pierwsze, co się nawinie. Nadmiary wylewanych słów, pozornie uspokajający dym, łzy. Tak po prostu.
OdpowiedzUsuńI fakt, ważne, że ostatecznie coś pomaga. Jakoś sobie radzimy. Do kolejnego dnia, gdy jest już całkiem...lepiej. Dobrze. Pięknie. Bo ten w końcu nadchodzi, szybciej niż sądzimy:)
A to czego się boimy z reguły się nie sprawdza, wiesz? Nie dać się strachom. Zdecydowanie, nie.
Są, zdarzają się każdemu i trzeba je jakoś przetrwać. Można się poranić? Hm, to zależy jak uciekamy, niektóre ucieczki dają nam bezpieczeństwo, inne jeszcze więcej niepewności i lęku, nie ma reguły. Ale ciężko czasem nad tym zapanować. Ja ciągle przeczekuję i dlatego zdarzają się takie dni jak ten. Stawić im czoła? Tak byłoby najlepiej, ja wiem, że przyjdzie taki moment, w którym chcąc nie chcąc będę musiała spojrzeć im prosto w oczy, na razie nie mam odwagi, by zrobić to z własnej inicjatywy. Czasem to, w co uciekamy, może pociągnąć na dno, ale ja staram się wybierać te lepsze sposoby i one skutkują, a o to w końcu chodzi. Pewnie, że ten dzień nadchodzi :) na przykład dziś czuję się tak, jakby wczorajszy dzień w ogóle nie istniał, jakby to, co z siebie wyrzuciłam było tylko złym snem.
UsuńSerio? Ja nie panuję nad tym strachem, zawsze miał nade mną władzę, beznadziejna sprawa.
Ja w ogóle nie lubię słowa ucieczka, może dlatego, że mam dziwne wspomnienia, wiesz? Po prostu osobisty pryzmat tutaj bardzo dużo robi, bo byłem blisko z kimś, kto właśnie uciekając strasznie się często ranił i trzeba było potem te rany leczyć razem. I to nie zawsze było łatwe. Więc pewnie dlatego tak mówię:)I w ogóle mam obsesję na punkcie stawiania czoła lękom i różnym sytuacjom, zamiast przed nimi uciekać. A to też nie zawsze jest dobre, w sumie. Ale może właśnie nieraz trzeba przeczekać i zrobić to potem.
UsuńI dobrze:) Cieszę się, że juz lepiej:)
Ja się uczę z nimi walczyć. Jasne, to nie zawsze działa od razu ale...wszystkie lęki idzie ugłaskać i zaleczyć. Czasem, zdarzeniami:)
Dlaczego nazywasz te wspomnienia dziwnymi? Ciężko jest leczyć rany wspólnie, zwłaszcza, gdy nie są one nasze, a osoby bliskiej sercu. Ale zaczynam rozumieć, o co Ci chodzi z tą ucieczką. Przypomniało mi się teraz, jak dawno temu też tak uciekałam i przynosiło to więcej cierpienia niż ulgi, z tym, że ważna dla mnie wtedy osoby nie pomagała mi koić tego cierpienia, raczej pchała mnie na jego dno. Więc masz rację :)
UsuńNo tak, nie zawsze jest to dobre, ale... nic nie jest do końca dobre tak samo jak nic nie jest do końca złe, wszystko ma swoje plusy i minusy. Przeczekanie czasem jest najbezpieczniejszym wyjściem, pomiędzy ucieczką, a wychodzeniem na przeciw.
Też mnie to cieszy :)
Możliwe, że tak jest, bo walka z lękami nie jest niemożliwa, choć często się taka wydaje. W ogóle strach to taki temat rzeka i nie wiadomo jak się za niego zabrać.
Dziwne, bo to był dziwny okres w życiu i dziwne sytuacje, po prostu. I jest ciężko, ale czasem to jest konieczne. Czasem trzeba się cóż...wysilić dla kogoś.
UsuńWiesz, są ponoć ucieczki dobre, takie, które pozwalają na regenerację ale ja mam po prostu wrażenie, że zdarzają się niezmiernie rzadko, mimo wszystko.
Otóż to:) Tak samo jak nawet to c dobre i co złe jest względne ( przykro mi, ale jestem strasznym relatywistą moralnym :)). Ale chyba właśnie to wydaje się nieraz być po prostu rozsądnym wyjściem jako takim. Właśnie takim pomiędzy.
Znowu powiem po swojemu- niemożliwego nie ma:) I hm..jak już człowiek raz porządnie pozna swoje metody, to potem już nie ma problemu. Przynajmniej tak mi się wydaje z mojej perspektywy, bo dużo moich największych lęków chyba udało mi się jednak uładzić już:) Ale moje metody należą znowuż, do "dziwnych", bo zahaczają o tzw. praktyki szamański, poszukiwanie ducha i cóż...nie są lekkie. Ale skuteczne:)
To prawda, czasem tak trzeba, ale to świadczy o tym, że zależy nam na tej osobie i chcemy jej pomóc, mimo wszystko.
UsuńUcieczki maja to do siebie, że przynoszą chwilowe rozwiązanie problemu, czasem to rozwiązanie ma dłuższy termin ważności i może faktycznie zdarzają się bardzo rzadko, ale przecież... się zdarzają. A chyba o to właśnie chodzi.
Znowu przyznaję Ci rację... choć względność sama w sobie jest względna, to relatywizm moralny mi wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, także wiesz :) To pomiędzy czasami jest najlepszą ze wszystkich możliwych opcji.
Tylko z poznaniem tych swoich metod to różnie bywa, zazwyczaj często ciężko, zwłaszcza, jeśli o mnie chodzi. Oczywiście, staram się, choć minimalnie, wyjść naprzeciw tym lękom, ale często mam efekt zwrotny. Bo TO ciągle ma nade mną przewagę. Muszę szukać dalej, skoro nie ma niemożliwego, to w końcu odnajdę swój sposób, co nie? A praktyki szamańskie i tym podobne... kiedyś się tym interesowałam :) znaczy jak miałam 16-18 lat, ale zainteresowanie kończyło się na czytaniu, na teorii i mimo, że tak bardzo mnie to jarało, to nigdy tego nie sprawdziłam. A może powinnam :)
na piwo bym z tobą mogła pójść tylko coś innego pić :D Na pole to na pole ja tez z południa i jakoś inaczej mówić nie umiem a pogoda nie sprzyja na wychodzenia :-/ Jutro będzie lepszy dzień głowa do góry :*
OdpowiedzUsuńNa piwo, ale pić coś innego? :D A co takiego? :D Ja też nie umiem inaczej, rzadko mi się zdarzy, żebym powiedziała, że idę na dwór. No nie sprzyja, dziś znów padało i cały dzień strasznie wieje :( dziś są postępy, wczoraj musiałam pomarudzić na blogu, żeby było ciut lepiej :*
UsuńWszystko inne tylko nie piwo bo go nie lubie :-) no widzisz czasami potrzebny i taki dzień ;-)
UsuńWino? :) pewnie, że potrzebny i to bardzo :)
UsuńMoże być :D
UsuńNo to super :P
UsuńNo to ba :)
UsuńCzasem po prostu trzeba się wyładować :)
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
UsuńChciałam Ci napisać, że za tego papierocha dostaniesz po uszach, ale... niech będzie no, wybaczam Ci! Tym bardziej, że i mnie od paru dni nachodzi ochota na ćmika i gdyby mnie teraz ktoś poczęstował, to pewnie bym skorzystała, chociaż swojej paczki nie kupię, co to to nie.
OdpowiedzUsuńWięc ostatniego papierosa z Twojej paczki pewnie spaliłabym ja, gdyby nie pokrzyżowały się plany.
:*
Dlatego zrobilo mi się tak cholernie smutno Skarbie, że nie mogłam być przy Tobie, ba! Że ja miałam być w ten poniedziałek, gdyby nie to, o czym Ci pisałam.
Ale już niedługo mocno Cię przytulę, wyściskam Cię za te wszystkie lata :*
Dzięki za wybaczenie! Wszak zdarza mi się to tylko raz na ruski rok :) Nie kupuj za żadne skarby, szkoda pieniędzy. Chociaż nawiązując, to śniło mi się dziś, że w jakiś tam okolicznościach poszłam wieczorem do sklepu i kupiłam jedne z najtańszych ^^ Pewnie by tak było, ale skoro się pokrzyżowały, to przynajmniej będziesz zdrowsza :*
UsuńNie, Kochanie, nie smuć się, nie chciałam, żebyś tak się poczuła :* Miałaś być, ale wyszło jak wyszło, nic się nie stało. Tylko wiesz... miałam ten dzień, bo kiedy powiedziałam P. o tym, że Cię nie będzie, to zapytał tylko dlaczego, a ja pisałam jak mi smutno z tego powodu, a on nic, ani mnie nie pocieszył, nie napisał nic w stylu "nie martw się, kochanie", ba, w ogóle go to nie obeszło. I się wkurzyłam na niego i w niedzielę jak z nim rozmawiałam, to on to wyczuł, ale uznałam, że nie ma sensu mu o tym mówić i robić z tego halo, więc zostawiłam to dla siebie. Więc w poniedziałek było za dużo tych emocji, po prostu :)
Oj, już nie mogę się doczekać, aż mnie wyściskasz i wyprzytulasz! :*
Wiem, wiem :) Dlatego wybaczam :P Mi też się zdarzyło, dokładnie w ten sam dzień, co pisałam Ci ten komentarz. Nawet kupiłam z Danką na poł fajki, ale potem oddałam je Patrykowi, by wyczęstował kumpli w pracy :P Ach te sny... Aż boję się o nich mysleć, bo w tym tygodniu mam same koszmary - albo ktoś umiera, albo z kimś się kłócę :P
UsuńWiem, że nie chciałaś, wiem :* Ale wiem, że gdybym była tam, to nie pozwoliłabym Ci się smucić. Ach rozumiem... To właśnie dlatego tyle ich się nazbierało. Wiesz, bo to jest tak że te tłumione emocje rozrywają serce tak naprawdę. Ja też je tłumiłam. Dzisiaj też się czasem na tym łapię. Ale już dużo rzadziej. Ale to chyba wymaga troszkę czasu, wiesz? :*
Ja też... po tym wszystkim... ja też :*
Czyli postanowienie i wytrwałość wygrały z chęcią zafajczenia ;p dobrze zrobiłaś! Mi Przemek nie chciał uwierzyć, jak mu mówiłam, że zapaliłam wtedy i że w ogóle paliłam kiedyś. On nawet nie uwierzy jak mu to ktoś potwierdzi, bo "przy mnie to nie chcesz zapalić" :D
UsuńA wiesz, że niektóre koszmary są przepowiednią czegoś dobrego? Zresztą, cholera wie, jak to z tym jest :P
Też wiem, że nie pozwoliłabyś mi na smutek :* Idealnie to ujęłaś, rozrywają serce... nawet milion myśli tak nie rani jak te emocje, które pod ich wpływem się pojawiają i nadal nie chce się ich pokazać. Pewnie, że wymaga to troszkę czasu i może i u mnie będzie to rzadziej, że się otworzę i nie będę tłumić tego wszystkiego, ale to jeszcze sporo wody upłynie :) a nastroje robią dodatkowy bałagan ;p
Już coraz bliżej :*
Znaczy wiesz, zapaliłam, ale dwa i na tym się skończyło :P A Przemek pali?
UsuńCholera wie, ale taka myśl wydaje się być całkiem optymistyczna, więc przy tym zostańmy :P
Będzie trzeba poszukać jakiegoś sposobu, żeby sobie poradzić, kiedy te złe emocje się skumulują. Bo przecież jakiś być musi, prawda? :*
Miesiąc i trochę :*
No to całe szczęście, że nie więcej zapaliłaś :P Pewnie, że pali, co prawda bardzo mało, 1-3 sztuki dziennie, ale jednak. Cóż... :D
UsuńDobra, to będzie najlepsze wyjście :D
Na pewno jest jakiś sposób, zawsze jest, najwięcej się trzeba namęczyć szukając go. Ale w końcu się go znajduje, prędzej czy później :)
:*
Czasem każda z nas ma taki dzień, że zbiera się na płacz...
OdpowiedzUsuńI palić się chce jak cholera...
Dokładnie. Chociaż myślałam, że bardziej będzie mi sie chciało pić niż palić... a Ty jaki masz dziś dzień? :*
UsuńWiesz mi też (ostatnio częściej) się zdarza płakać w czasie mszy... ludzie czasami dziwnie na mnie patrzą, a niech patrzą :P po to się chodzi do kościoła na modlitwę, martwię się o moją rodzinę, o związek o siebie i swoje zdrowie i też czasami nie mam sił i płaczę, bo mnie to przerasta czasami. I wyobrażam sobie jak się czujesz, bo też to przechodziłam, to bezskuteczne szukanie pracy także nie jest mi obce, ale znajdziesz, zobaczysz czasami trzeba tylko poczekać :* mam nadzieje, że juz czujesz sie lepiej :*
OdpowiedzUsuńJa się zawsze powstrzymuję, z trudem, ale póki co się udaje. I zawsze siadam z tyłu, tak na wszelki wypadek :P Nigdy nie przeżywałam jakoś tego, co się dzieje w moim życiu podczas mszy, bo od technikum chodziłam jakby z obowiązku, a nie chęci (czego teraz trochę żałuję), ale teraz wszystko się zmieniło. I gdy się to poczuje, że te prośby i modlitwy idą prosto z serca, to nie sposób się tym nie przejąć. A z tą pracą to nie wiem... czekam prawie rok, ostatnio wzięłam się za to i powysyłałam trochę cv, ale bezskutecznie. Strasznie mnie to demotywuje :) I tak, czuję się nieco lepiej, dziękuję :*
UsuńNajważniejsze, to chyba się wygadać :) ja od jakiegoś czasu ciągle wstaję o 7 , czy to piątek, świątek czy jakikolwiek inny dzień. I powiem Ci, że momentami brakuje mi osoby, z którą poszłabym tylko na piwo - o tak! a co do płaczu w czasie mszy - ja zawsze ziewam i zawsze łzy mi leczą z oczu. ZAWSZE. od małego
OdpowiedzUsuńCzasem nie ma nikogo pod ręką, ale na szczęście jest blog :) 7 rano to dla mnie środek nocy :D Ten brak takiej osoby zawsze jest, czasem nie odczuwamy go wcale, a czasem aż za bardzo, no bo, żeby nie mieć z kim wyskoczyć na piwo, tak po prostu? To boli.
UsuńJa też zawsze ziewam w kościele, zwłaszcza jak na kazaniu są listy od biskupa czy od kogoś tam innego :P
Haha do niedawna też 7 godz. była dla mnie środkiem nocy :D albo dopiero początkiem dobrego snu ... Ale jak widać, wszystko się zmienia.
UsuńPraca, obowiązki powodują, że trzeba co nieco pozmieniać :) gdy chodziłam na staż na 7:30, to wstawałam przed 6 i się przyzwyczaiłam, ale jak się skończył, to wróciło lenistwo ;p
UsuńChyba się przejdę do kościoła w niedzielę. Wierzyć chyba już zaczęłam, staram się rozmawiać z Jezusem (no, dobra, ja mówię, on - słucha), ale do kościoła jakoś nie umiem się przemóc... :<
OdpowiedzUsuńMonolog to w pewnym sensie też rozmowa, zwłaszcza jeśli chodzi o Jezusa, więc to określenie nie jest złe :) wiesz... nie trzeba chodzić do kościoła, by wierzyć, by się modlić, jeśli nie możesz się przemóc, to nic na siłę, może z czasem się to zmieni :)
UsuńNajgorzej jak nastrój udziela się innym. Ten zły :/
OdpowiedzUsuńTen zły niestety potrafi się udzielić, ale czasem nie można udawać, że jest okej, kiedy nie jest.
UsuńCoś w tym jest. Najlepiej to wyrzucić niż skrywać to co się ma do jakiejś osoby.
UsuńCzasem ma sie zly nastroj nie ze wzgledu na/przez inne osoby, ale masz racje, najlepiej jest sie tego pozbyc, tak czy siak :)
Usuń